Zimna wojna” byłaby banalna, gdyby nie piękne zdjęcia – ta jakaś niezwykła prawda obrazu. Piękne są nie tylko czarno-białe obrazy ukazujące ludzi, ale także przyrodę, ruiny, a nawet błoto. Nieśpieszny rytm narracji pozwala je kontemplować, pozostawiając miejsce na refleksję. Znakomity okazał się też pomysł spięcia całego filmu muzycznym leimotiwem – to takie polskie „Parasolki z Cherbourga”.
Oglądając najnowszy, nagrodzony Złotą Palmą w Cannes, film Pawła Pawlikowskiego, zastanawiałam się, jak bardzo na odbiór dzieła sztuki mają wpływ nasze osobiste doświadczenia. Zobaczyłam mianowicie (w jakimś stopniu) ten obraz w kontekście czytanego ostatnio „Dziennika 1957-1958” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, ale ożyły – pod wpływem muzyki – czasy mojego dzieciństwa. Umiałam wówczas na pamięć utwory Mazowsza, bo stale je słyszałam w radiu i na płytach rodziców. I oczywiście śpiewałam je komu się dało :-) Cała ścieżka dźwiękowa filmu, a przede wszystkim jego muzyczny leitmotyw: piosenka „Dwa serduszka, cztery oczy”, stanowią niejako dźwiękową opowieść. Bez nich byłby to inny film. Ponadto owa ludowa piosenka o „zakazanej” miłości, która trwa „póki się żyje” przewija się przez cały film, w różnych aranżacjach, niosąc oczywiste przesłanie o sile miłości.
Pawlikowski opowiada tę dramatyczną (a może melodramatyczną) historię miłosną, która rozgrywa się w latach 50. i 60., osadzając ją w realiach powojennej, komunistycznej Polski, choć jest w filmie także epizod paryski i jugosłowiański. W czasach zimnej wojny, zdaje się mówić, miłość nie ma szans na happy and, ale czy to nie jest uproszczenie…
Akcja filmu rozpoczyna się zimą 1949 roku. W ramach komunistycznej ideologii, Polska stała się „krajem robotników i chłopów”, toteż dwoje przedwojennych inteligentów: Irena Bielecka (Agata Kulesza) i Wiktor Warski (Tomasz Kot) przemierza polskie wsie i rejestruje ludowe pieśni. Wzorowani są na postaciach Tadeusza Sygietyńskiego i Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej, twórców Mazowsza. Ich zespół nosi zresztą znaczącą nazwę Mazurek. Artystom towarzyszy „opiekun ideologiczny”, czyli „wtyczka” SB, Lech Kaczmarek (Borys Szyc). Paradoksalnie, to on ma wątpliwości, czy cała ta akcja nagrywania „prymitywnych”, jak sam je określa, piosenek, ma sens. Kiedy zatrzymują się na chwilę w ruinach kościoła, Kaczmarek żegna się odruchowo, gdy dostrzega wzrok Madonny – wspaniałego fresku, po którym zostały tylko oczy i fragment twarzy. Nieistniejąca kopuła kościoła, który powróci z całą mocą w ostatniej scenie filmu, każe patrzeć wprost na niebo. Ruina symbolizuje „nowe czasy”, w których religia i tradycja zostały zniszczone, podobnie jak w filmie Andrieja Zwiagincewa: „Lewiatan„.
Podczas przesłuchań kandydatów do zespołu pojawia się młoda dziewczyna, Zula Lichoń (Joanna Kulig), która nie wyróżnia się wprawdzie talentem czy urodą, ale spodoba się Wiktorowi Warskiemu i to zdecyduje o jej przyjęciu i dalszej karierze. Przy okazji dowiadujemy się, że kierownik administracyjny zespołu – Lech Kaczmarek (do tej pory kierowca) – orientuje się w przeszłości wszystkich członków zespołu i potrafi tę wiedzę wykorzystać. Zespół odnosi niezwykły sukces, co oznacza możliwość występów zagranicznych, oczywiście, początkowo w bloku sowieckim.
Całą recenzję „Zimnej wojny” przeczytacie na blogu: kulturalneingrediencje.blogspot.com
Autor: Barbara Lekarczyk- Cisek