Jak pies z kotem jest piękną opowieścią o tym, że mimo różnic, wieloletniego braku kontaktu i porozumienia, istnieje między braćmi mocna więź, wynikająca z pokrewieństwa i wspólnych przeżyć. I tylko to się liczy. Nie padają żadne wielkie słowa, a jednak wychodzimy z kina głęboko poruszeni.
Janusz Kondratiuk był dla mnie dotychczas przede wszystkim reżyserem jednego filmu: Dziewczyn do wzięcia (1972), a przecież zrealizował mnóstwo innych, a ponadto spektakle telewizyjne, seriale.. Jego ostatni film: Milion dolarów pojawił się na ekranach w 2010 roku i właściwie przeszedł bez echa. O wiele bardziej podobało mi się autorskie kino starszego brata reżysera – Andrzeja Kondratiuka: Słoneczny zegar, Wrzeciono czasu, Bar pod Młynkiem… A przecież i on był w powszechnej opinii przede wszystkim reżyserem Hydrozagadki i Wniebowziętych (przy tym ostatnim współpracował zresztą z bratem). I oto po blisko ośmioletniej przerwie i dwa lata po śmierci Andrzeja, Janusz Kondratiuk ponownie stanął za kamerą, by tym razem opowiedzieć historię rodzinną – swoją i brata. Film głęboko poruszający, bo opowiadający historię uniwersalną: o relacjach między rodzeństwem i o odchodzeniu.
W przypadku filmu tak osobistego istnieje niebezpieczeństwo, że emocje wezmą górę i zamiast sztuki wyjdzie z tego kicz. Januszowi Kondratiukowi nie tylko udało się tego uniknąć – stworzył dzieło wybitne, którego język opalizuje wieloma znaczeniami, począwszy od pierwszej sceny, a na ostatniej kończąc.
kadr z filmu Jak pies z kotem w reż. Janusza Kondratiuka |
Ta pierwsza scena rozgrywa się w pamięci bohatera, granego przez Roberta Więckiewicza (porte parole reżysera): biegnie z bratem przez bezkresne pola Syberii, ale kiedy stają przed plantacją arbuzów, widzą zdechłego ptaka na metalowym ogrodzeniu (prawdopodobnie podłączonym do prądu), a uzbrojeni mężczyźni na koniach pilnują zbiorów. Rozczarowanie i strach przełamuje wtedy zabawna scena z samolotem, który ląduje nieopodal, a jeden z pasażerów kradnie arbuzy i ucieka przed ostrzałem, śmiejąc się jakby to był najlepszy żart. Chłopcy patrzą zaciekawieni, ale za chwilę muszą wracać. Starszy bierze rozczarowanego i zmęczonego malca na barana i niesie. To Andrzej i Janusz. Ten ostatni urodził się na Syberii w Ak-Bułak, gdzie wywieziono całą rodzinę Kondratiuków. W następnej scenie, rozgrywającej się we współczesności, dorosły Janusz stoi na tarasie domu i ze smakiem je arbuz, który przyniosła mu żona. Taki skrót myślowy, a ileż mówiący o relacjach między braćmi, o ich przeżyciach… Ale na tym nie koniec. Otóż ta początkowa scena została „zrymowana” z ostatnią, w której bracia (już dorośli) lecą takim samym samolotem, który widzieli na plantacji arbuzów i widać, w jak dobrej są komitywie – śmieją się, jak tamci piloci sprzed lat, jakby zrobili wspaniałego psikusa pilnującym – wymknęli się im.
Całą recenzję filmu „Jak pies z kotem” przeczytacie na: kulturalneingrediencje.blogspot.com
Autor: Barbara Lekarczyk- Cisek